Szalona Pani na Zegrzynku
Był 1961 rok, Jerzy Szaniawski, znany poeta i dramaturg /autor m.in. takich utworów jak: "Żeglarz", "Adwokat i róże", "Most", "Dwa teatry", "Profesor Tutka"/ miał 75 lat. Jesień życia spędzał w uroczym, choć nieco zaniedbanym, rodzinnym dworku w Zegrzynku koło Serocka. Pisał wtedy wspomnienia oraz opowiadania, a czas wolny spędzał nad porośniętym bujną roślinnością brzegiem przepływającej tuż obok Narwi. Pewnego lipcowego dnia, gdy wyszedł na ganek zapalić swą ulubioną fajkę, dostrzegł nad wodą urocze zjawisko młodą kobietę z czarnymi lokami opadającymi falami na ramiona. Dziewczyna siedziała przy sztalugach i coś malowała. Zaciekawiony podszedł bliżej, zagadnął i tak od słowa do słowa potoczyła się długa, interesująca rozmowa, zakończona we dworku, gdzie poeta ową panią zaprosił. Ponieważ była już późna pora a ostatni autobus odjechał, poeta zaproponował dziewczynie nocleg a ta została już tam na następnych 16 lat. Owym zjawiskiem z nad Narwi, okazała się młodsza o 20 lat, Wanda Anita Michalina Szatkowska, która w tamtym czasie wynajmowała pokój u rodziny szewca w Serocku.
Uporczywe pogłoski mówią jakoby nieco niezrównoważona, ale bardzo ambitna, panna trojga imion Szatkowska, celowo przechadzała się w okolicach dworku, pragnąc uwieść znanego, bogatego i sławnego poetę, który dopiero co, bo przed rokiem, został wdowcem. Pogłoski te rozpowszechniała zwłaszcza szewcowa z Serocka, u której panna mieszkała. Opowiadała ona sąsiadom, iż Wanda Anita często pokazywała fotografię poety, którą całowała i przyciskała do piersi, mówiąc: "Ach, żebym mogła pobrać się z tym chłopczykiem, którego bardzo kocham."
Celu swego dopięła wkrótce. Swego "chłopczyka" tak omotała i zauroczyła, że już w kilka dni od zawarcia znajomości, 11 lipca 1961 roku, poślubiła go Urzędzie Stanu Cywilnego w Serocku. Jednak na wyraźne życzenie poety ślub odbył się bardzo późno, bo 23.00 a w uroczystości wzięli udział tylko świadkowie i kilka znajomych osób.
Tak oto, Wanda Anita zadomowiła się w dworku w Zegrzynku na dobre. Nie tylko jednak zadomowiła, ale i zaczęła wprowadzać w życie różne swoje dziwne pomysły. A była - jak wspominają najstarsi mieszkańcy pobliskiego Jadwisina - osobą roztrzepaną i nieporządną. Otaczała się na przykład sforą wiecznie głodnych, ogromnych psów, których wszyscy się bali i wraz z nimi biegała po wiosce i okolicy. Czasami grała też na akordeonie i wydzierając się na całe gardło, śpiewała wulgarne żołnierskie piosenki. W dworku wprowadziła ostry reżim i jak twierdzą sąsiedzi, męża starała się wszelkimi sposobami odizolować od otoczenia, zwłaszcza zaś od różnych, dla niej obcych ludzi, którzy poetę często odwiedzali. Dlatego też często męża zamykała w dworku a raz nawet w pobliskim chlewiku. Izolację taką tłumaczyła zdumionemu i bardzo spokojnemu poecie tym, iż ktoś może wyrządzić mu krzywdę!
Tak wspomina spotkanie z poetą i jego niezrównoważoną żoną pisarka, dziennikarka i wielbicielka sztuk Szaniawskiego, Joanna Iwaszkiewicz - Był rok 1965, szłam wzdłuż Narwi w pobliżu dworku dramaturga i zobaczyłam Szaniawskiego palącego fajkę siedzącego na pieńku nad wodą. Podeszłam i zapytałam, czy mogę porozmawiać. Uśmiechnął się zakłopotany i odpowiedział: Widzi pani, ja nie wiem, bo moja żona ma taki dziwny pomyślunek, jeśli chodzi o obcych..." W tym momencie z dworku wyleciała kobieta w loczkach-anglezach, a za nią dwa psy. "Jur! Jur! krzyczała - "Ona cię zamorduje! Nie waż się z nią rozmawiać"! Chwyciła go za rękę i zaprowadziła do domu, a on ze spuszczoną głową wszedł za nią.
Podobne wspomnienie przytacza Gustaw Holoubek, który przyjechał do dworku, aby uzyskać zgodę na ekranizację "Profesora Tutki" - Dom sprawiał wrażenie nie zamieszkanego. Wchodziło się prosto do przestronnej ciemnej izby, prawie zupełnie pustej. Pośrodku na krześle siedział Szaniawski. Wtedy był już bardzo chory, ledwie mówił. Tak więc to my mówiliśmy. A on coś mamrotał. Wokół niego goniła taka pani, która robiła wrażenie troszeczkę niezrównoważonej. Ponieważ on nie mógł mówić, ona usiłowała mówić za niego, ale nie miało to większego sensu. W tej jej nadmiernej gadatliwości wyczułem życzliwy stosunek do nas. Wprowadzała jednak atmosferę pośpiechu, jakby chciała jak najszybciej zakończyć naszą wizytę. W końcu usłyszeliśmy od Szaniawskiego coś, co można było uznać za akceptację, i wyszliśmy.
Wkrótce życie poety stało się jedną wielką udręką, tak wielką, że pewnego dnia, 1967 roku, próbował targnąć się na swe życie. Po prostu utopić w Narwi. Uratował go łowiący z łodzi w pobliżu znajomy wędkarz.
Na początku lat siedemdziesiątych Jerzy Szaniawski poczuł się bardzo źle, tak, że konieczne było odwiezienie go do szpitala w Warszawie. Nie przebywał jednak tam zbyt długo, gdyż żona zaraz go wypisała i zakwaterowała u znajomej w stolicy, aby - jak tłumaczyła - "Zająć się nim lepiej jak lekarze!" Leczyła go własnymi sposobami, nikogo do niego nie dopuszczając. Oczywiście, przyniosło to opłakane skutki i Szaniawski wkrótce zmarł. Pochowano go na Powązkach, przedtem trumnę ze zwłokami wystawiając w Sali Kolumnowej Pałacu Prymasowskiego. Na uroczystość pogrzebową Wanda Anita przybyła w żałobie, ale jak wspominają uczestnicy tego smutnego wydarzenia "Tanecznym krokiem sunęła po antresoli rozsyłając przybyłym całusy."
Po pogrzebie, dworek w Zegrzynku przejął Zakład Doświadczalny Instytutu Ziemniaka z pobliskiego Jadwisina, jednak pani Szaniawska nadal w nim mieszkała, zajmując kilka niewielkich pomieszczeń. Dworek popadał w ruinę, jednak lokatorka nie pozwalała na przeprowadzenie jakichkolwiek remontów. Do dworku, ani na teren posiadłości nie wpuszczała też nikogo, szczując intruzów swymi ogromnymi i głodnymi psami. Dworek próbowało ratować kilku przyjaciół dramaturga, w tym m.in. Joanna Iwaszkiewicz, ale ani im ani jej się to nie udało. Na wszelkie sugestie w tej sprawie Wanda Anita tylko krzyczała "Niech tylko ktoś tu przyjdzie, a wszystko podpalę!".
Na spełnienie tej groźby nie trzeba było długo czekać. Wieczorem, 15 września 1977 roku, mieszkańcy Jadwisina zauważyli nad Zegrzynkiem czerwoną łunę. Około 22.00 na posterunek milicji w Serocku przybiegła kobieta w jesionce i kolorowej chustce, spod której wystawały zwisające loki. Roztrzęsiona powiedziała milicjantom, że została napadnięta w swoim dworze. Pełniący wówczas służbę posterunkowy wsiadł natychmiast w radiowóz i pojechał do dworku. Tam zobaczył budynek cały w ogniu i natychmiast zawrócił, aby powiadomić straż pożarną. Straż na miejsce dotarła dopiero w prawie dwie godziny od wybuchu pożaru. Cały budynek stał już w ogniu i strażacy niewiele mogli zrobić. Dogaszanie szczątków trwało do samego rana. Rankiem w wypalonych zgliszczach strażacy znaleźli dwa zwęglone ciała. Jak się później okazało były to ciała Marka O. ślusarza z FSO oraz jego kolegę Krzysztofa K., którzy prowadzili w dworku drobne naprawy. Późniejsze oględziny pokazały, że drzwi wejściowe dworu były zamknięte na klucz, ale trudno było ustalić czy zostały zamknięte od wewnątrz czy z zewnątrz. W każdym razie, ani przy zwęglonych ciałach ani wśród zgliszcz, klucza nie odnaleziono.
Śledztwo w sprawie pożaru poprowadziła prokuratura w Nowym Dworze Mazowieckim. Umorzono je w 1978 roku z braku dowodów, jednak Wandę Anitę skierowano na obserwację do szpitala psychiatrycznego w Tworkach. Po przeprowadzeniu szczegółowych badań i obserwacji, lekarze postawili diagnozę i w karcie choroby zapisali: - "Zespół urojeniowy o etiologii złożonej u osoby z osobowością nieprawidłową oraz miażdżycą ogólną. Jako całkowicie bezkrytyczna w odniesieniu do swojej przyszłości, snuje nierealne plany". Pewnego dnia Szaniawska nie powróciła z otrzymanej przepustki. Odnalazła się aż w Zakopanem. Stamtąd trafiła ponownie do szpitala, tym razem w Krakowie. Zmarła w listopadzie 1991 roku, w wieku 85 lat.
Dzisiaj po dworku Szaniawskiego pozostały jedynie brukowane fragmenty drogi prowadzącej do posiadłości, betonowe filary bramy wjazdowej, schody wejściowe do budynku, resztki fundamentów oraz w okolicznym parku, resztki piwnic budynków gospodarczych. Przed kilku laty gmina Serock, na której terenie znajduje się dworek, upamiętniła miejsce zamieszkania Jerzego Szaniawskiego stawiając w Zegrzynku pamiątkowy obelisk, tablicę informacyjną oraz ławeczki, na których można oddać się zadumie.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Karski